Siedlecka Siedlecka
763
BLOG

Joanna Siedlecka, "Czarny ptasior" – odcinek VII

Siedlecka Siedlecka Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

 

*

 

Pani Zofia Grajpel, z domu Skobel, zamieszkała w Końskich, rodem z Sandomierza, gdzie spędziła okupację, wpadała często do swego stryja, Wacława Skobla. I u niego właśnie poznała Kosińskich, jego lokatorów, którzy wynajmowali pokój, płacili jak wszyscy.

Pamięta Jerzyka, inteligentnego, ale psotnego, kłamiącego i fantazjującego z iście diabelską złośliwością, tak że tamtejsze naiwne dzieciaki niezbyt za nim przepadały.

Pamięta na przykład, że zawsze gdy pytała go, czy rodzice są w domu, odpowiadał, że nie. Oni natomiast pojawiali się za chwilę jakby nigdy nic.

Pamięta, jak bawił się kiedyś z jej bratem. Wyrwał mu jakąś zabawkę i krzyczał, że zniszczy, zepsuje, a winę zwali na niego! I faktycznie, rozwalił ją o mur, a naskarżył na jej brata zupełnie tym wstrząśniętego.

Pamięta też jego rodziców. Kosińskiego, zatopionego w gazetach, pismach, książkach. Serdecznego i życzliwego. W odróżnieniu od wyniosłej i chłodnej Kosińskiej, która zabijała sobie czas czytaniem książek oraz robotą na drutach. Jej dziełem były noszone m.in. przez Jurka piękne bluzki i swetry o ciekawych, wyszukanych wzorach.

– Ja również to lubiłam – wspomina pani Grajpel – a ponieważ jeden z jej wzorów bardzo mi się podobał, poprosiłam, żeby mi go pokazała. Wykręcała się jednak, jak mogła – to jutro, to pojutrze, to boli ją głowa. W końcu więc urażona przestałam ją prosić. Ale żaden ścieg, choćby i najtrudniejszy, to w sumie żadna filozofia. Podejrzałam więc kiedyś dokładnie, jak łapie oczka, i sama do wszystkiego doszłam, zrobiłam sweterek w „jej” wzory. Natychmiast go założyłam, poleciałam do niej pochwalić się, ale nie powiedziała nic, kwaśno jakoś tylko na mnie spojrzała i to wszystko.

Julianna Bajacz, ich gosposia, mówiła później, że Kosińska namawiała ją bardzo, żeby jechała z nimi na wieś, gdzie zamierzali uciec. Julianna – choć samotna i uboga – jednak nie chciała. I to nie tylko ze względu na niebezpieczeństwo, ale przede wszystkim, jak mówiła – humory Kosińskiej, których miała dość.

Choć z drugiej strony trudno się jej dziwić. Bardzo źle znosiła ich sytuację. Tę biedną przecież dla niej, choć nową, chałupę stryja Skobla, tych prowincjonalnych przecież ludzi, których nie potrafiła zaakceptować, choć się starała.

Pani Grajpel wiedziała, że Kosińscy uciekli gdzieś na wieś. Stryj Wacław mówił jej ojcu, że miał o nich wiadomości. M.in. właśnie o Kosińskiej, która narażała i siebie, i wieś, nie potrafiła bowiem wtopić się w tło i przestać się malować, ubierać, czym ściągała na siebie uwagę.

 

 

 

Za Bramką 4

 

 

 

Według dokumentów meldunkowych z sandomierskiego archiwum 16 sierpnia 1942 zameldowali się Lewinkopfowie przy ulicy Za Bramą 4. Jako prowadzący książkę meldunkową podpisał się – niezbyt czytelnie – najprawdopodobniej Szapsze Morgen.

Ulica Za Bramką, potem już właściwie zaułek, istnieje nadal, równolegle do Zamkowej, skąd trzeba zejść – jak to w Sandomierzu – schodami w dół wąwozów. Stoi tu dziś jeszcze tylko drewniana chałupa bez numeru. Jej dwie mieszkanki – staruszki – nie chcą wpuścić mnie do środka, boją się obcych. A poza tym i tak nic nie powiedzą. Jedna obłożnie chora, druga, z trudem już chodząca, przygłucha. Nie rozumieją zupełnie, o co mi chodzi. Kogo właściwie szukam?

Zdaniem wszystkich moich sandomierskich rozmówców Lewinkopfowie najprawdopodobniej Za Bramką nie mieszkali. W każdym razie zupełnie ich z tym adresem nie kojarzą. Do końca pobytu w Sandomierzu byli u Skoblów, stamtąd też zniknęli.

Dziwi również późna data meldunku – 16 sierpnia 1942, czyli dwa tygodnie przed zamknięciem getta. Czy mogli się jeszcze wtedy meldować poza jego obrębem? W sandomierskim archiwum dowiedziałam się, że nie, najwyżej na ulicach wchodzących w skład getta, ale oddalona od centrum ulica Za Bramką do nich nie należała.

Co więcej, karta meldunkowa wypełniona jest – w porównaniu z poprzednimi, z Zamkowej i Gołębickiej – wyjątkowo niestarannie, w pośpiechu, z błędami i skreśleniami. Brak przede wszystkim wymeldowania od Skoblów, choć jest od państwa Lipińskich. Pieczątka z datą zameldowania zupełnie nieczytelna, podobnie jak podpis „prowadzącego dział ewidencji ruchu ludności”.

W rubryce „u kogo się zatrzymali” zamiast dokładnego nazwiska, imienia oraz adresu nowego gospodarza napisano: „w mieszkaniu własnym”, co na pewno nie było prawdą. W rubryce „miejsce stałego zamieszkania”, gdzie w kartach uprzednich widniał dokładny adres łódzki, napisano „Sandomierz – Za Bramką”, ale skreślono, poprawiono, przerobiono na Łódź, z tym że bez nazwy ulicy. W poprzednich miejscach zamieszkania oddzielną kartę meldunkową miał też każdy członek rodziny, tutaj natomiast – tylko Mojżesz Lewinkopf.

Pan Henryk Justyński uważa, że zameldowali się tam wyłącznie „na papierze” i „dla zmyłki”. Planowali przecież na pewno ucieczkę, mylili więc tropy. Dawno już ich w Sandomierzu nie było, oficjalnie jednak mieszkali Za Bramką. Odciążali może w ten sposób Skobla, bo od niego uciekli i mógłby jeszcze za to odpowiadać.

Albo też cudem się jeszcze jakoś zameldowali, próbowali żyć, ale już się nie dało, musieli iść do getta. Zdecydowali się więc na ucieczkę?

Bo wybrali miejsce idealne – z dala od centrum, w wąwozie, wśród łąk, pól i krów, porozrzucanych od siebie chałup. Znaleźć tam jakiś numer to wielka sztuka, tym bardziej że trudno było zgadnąć, czy to jeszcze Za Bramką, czy już niedalekie Podwale?

 

 

 

Na następny odcinek zapraszamy w poniedziałek o godzinie 17.30. Książka jest już dostępna w sprzedaży.

 

Siedlecka
O mnie Siedlecka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura